– Paweł, twoim zdaniem, jaka jest największa wartość „Pomocnej Dłoni” z perspektywy czasu?
– W pierwszym etapie zdecydowanie myśleliśmy, że to pomoc seniorom wyrażona w dostarczeniu ciepłych posiłków codziennie. Z czasem zaczęliśmy się jednak coraz mocniej przekonywać, że oprócz jedzenia, niemniej ważne są same odwiedziny. Możliwość choć krótkiej rozmowy, zobaczenia w drzwiach innego człowieka – często jedynego w ciągu dnia – to dla seniorów bardzo ważna rzecz wpływająca korzystnie na ich zdrowie psychiczne. A wiadomo, z optymistycznym nastawieniem dużo łatwiej pokonuje się życiowe trudności.
– Utrzymujesz dalsze kontakty z tymi osobami?
– Ta kwestia była i jest przyczyną mojego wewnętrznego rozdarcia. Z jednej strony chętnie bym usiadł na przysłowiową „kawę” i na spokojnie porozmawiał. Z drugiej jednak, cały czas z tyłu głowy kłębi się myśl, że mogę ich zarazić, mimo stosowania dezynfekcji czy maseczki. To są przecież przeważnie osoby starsze i schorowane, ze statystycznie większą podatnością na ciężki przebieg choroby. Tak więc, z ciężkim sercem nieraz musiałem odmówić wizyty w mieszkaniu, a dialog toczony był w bardziej roboczych warunkach na klatce schodowej.
– To już ponad pół roku odkąd z innymi wolontariuszami pomagacie w ramach „Pomocnej Dłoni”. Pamiętasz jeszcze początki?
– Jak to zwykle bywa, pomysł narodził się zupełnym przypadkiem w trakcie zupełnie innej pracy. Myślałem, jak w najbardziej efektywny sposób pomóc innym ludziom, zachowując jednocześnie bezpieczeństwo dla nas i naszych rodzin. Przecież w marcu nikt nie wiedział, jak to się wszystko dalej rozwinie. Dlatego też kierunek działań był podejmowany spontanicznie, ale zdobyte wcześniej doświadczenia w organizacji rozmaitych wydarzeń zdecydowanie pomogły. Niesamowicie dużo nam dała też reakcja osób prywatnych i lokalnych firm, które niejako „na twarz” zdecydowały się nam zaufać i wspomóc rzeczowo czy finansowo. Nie sposób ich tu wszystkich wymienić, ale chciałbym kiedyś, w bardziej normalnym czasie, osobiście im wszystkim podziękować.
– No właśnie, przy całym zaangażowaniu wolontariuszy, aspektu finansowego nie da się pominąć.
– Zdecydowanie, posiadanie środków finansowych pozwoliło nam na zdecydowanie dłuższą niż pierwotnie przewidywaliśmy pomoc, o zdecydowanie większym też zasięgu. Najlepiej niech zobrazuje to fakt, iż dzięki darczyńcom uzbieraliśmy budżet, który przekroczył 20 tysięcy złotych. O własnych wydatkach na środki ochrony, paliwo itp. już nie wspomnę. Zresztą szybko przestałem to liczyć, żeby się nie przerazić. Skupiliśmy się na wyzwaniu, jakim było codzienne zapewnienie posiłków, zakupów, leków i to pozwalało nam przetrwać różne, cięższe momenty.
– Ten półroczny maraton musiał dać się Wam jednak we znaki?
– Oczywiście, na początek jednak jedno zastrzeżenie. On nadal trwa. Może z mniejszą intensywnością, ale nadal dostarczamy zakupy, przywozimy leki czy wykonujemy inne, nieraz dość nietypowe zadania. Wracając do pytania, tak, to było spore wyzwanie. Przeszło 4 tys. posiłków, codzienne pokonywanie niezliczonej ilości schodów, brak dłuższej regeneracji, to musiało trochę „boleć”. Najlepiej przekonałem się o tym, gdy po okresie największego „lockdownu” wznowiłem treningi biegowe. Określenie betonowe nogi będzie w tym momencie i tak dość delikatne. Ale to szybko minęło, a słowa podziękowania od seniorów rekompensowały wszystkie bolączki.
– Wspominałeś o darczyńcach, zarówno prywatnych jak i o firmach. A jak wspominasz współpracę z lokalnymi włodarzami i instytucjami?
– Cóż, od początku moim założeniem było, aby wspomagać w działaniu lokalne instytucje, a nie, żeby od razu prosić je o pomoc. Przecież wiadomym było, że choćby OPS czy Sanepid są już bardzo obciążone zadaniami w tym czasie. Ale tu znowu pozytywne zaskoczenie – dość szybko został nawiązany kontakt. Co ważniejsze, na partnerskich zasadach, gdzie nawet w wieczornych godzinach mogliśmy się wymieniać informacjami o potrzebnej pomocy. To dużo pomagało, podobnie jak dobra współpraca z burmistrzem Adamem Lewandowskim, który często wspierał nasze działania, choćby regularnie informując o nich w trakcie swoich wystąpień w mediach społecznościowych. Myślę, że dla wszystkich instytucji ważnym też było, że taka grupa istnieje i w razie potrzeby, mogą liczyć na naszą pomoc. Za tę współpracę naprawdę serdecznie dziękuję.
– Jesteś inicjatorem „Pomocnej Dłoni”, ale wiadomo, że o sukcesie całej akcji, zadecydowała też pomoc innych osób.
– Znowu to trudne zadanie, bo absolutnie nie chciałbym nikogo pominąć w podziękowaniach, a przez ten czas naprawdę sporo osób przyczyniło się do ostatecznego efektu. Każda z nich ma u mnie dozgonną wdzięczność, natomiast ze szczególnymi podziękowaniami chciałbym się zwrócić do Korpusu Kadetów z Zespołu Szkół Technicznych w Śremie za nieocenioną pomoc w docieraniu do seniorów. Dziękuję również Dorocie Witczak, która jest specjalistką praktycznie od wszystkiego i dużo rzeczy by bez niej po prostu tak nie wyglądało.
– Jak przewidujesz dalsze losy „Pomocnej Dłoni”. Widzimy chociażby kolejny wzrost zachorowań na COVID-19.
– Dużo od marca się zmieniło. Od strony organizacyjnej mamy już sformalizowaną działalność jako stowarzyszenie zwykłe. To otwiera też nowe możliwości współdziałania z organizacjami samorządowymi. Ale przede wszystkim chcę zapewnić, że nasza pomoc będzie trwać dalej. Już w najbliższych dniach planujemy odwiedziny wszystkich seniorów, którymi się do tej pory opiekowaliśmy. A jaki będzie zakres tej pomocy to pokaże przyszłość. Mam cały czas nadzieję, że wspólną odpowiedzialnością uda się jak najszybciej zakończyć ten czas epidemii.
Dziękuję za rozmowę.